INNEGO POROZUMIENIA NIE BĘDZIE

Opublikowano: sobota, 21, luty 2015 18:47

 

 11cop-sbi 1190

INNEGO POROZUMIENIA NIE BĘDZIE

 

Rozmowa z Tomaszem Chruszczowem, radcą ministra środowiska, koordynatorem polskiej prezydencji COP19, szefem SBSTA (Organu ds. Doradztwa Naukowego i Technicznego Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu).

 

Walczymy o ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, ale udział człowieka w tej emisji to zaledwie kilka procent. Czy tak duży wysiłek, jaki ma ponieść światowa gospodarka, ludzie na całym świecie ma sens?

Przyroda radzi sobie z tym, co sama emituje. Może wyemitować tylko tyle, ile wynika z obiegu materii. Przyroda nie wydobywa i nie spala ropy naftowej, nie wydobywa i nie spala węgla, ale dość skutecznie zapewnia równowagę. Bywa ona lokalnie zaburzana np. na skutek pożaru lasu czy wybuchu wulkanu, ale przyroda sobie z tym radzi. Mogłaby sobie poradzić zapewne i z ludźmi, pytanie czy ludzie poradzą sobie sami ze sobą? Każda działalność człowieka ma wpływ na stan przyrody, chodzi o to, żeby nie polegał on wyłącznie na zwiększaniu pojemności cieplnej atmosfery. Celem konwencji klimatycznej jest ustabilizowanie klimatu w stopniu, który umożliwi ekosystemom naturalne dostosowanie się do zmian. Emitowanie gazów cieplarnianych to nic innego jak dodawanie do atmosfery ziemskiej cząstek, które stanowią akumulatory energii cieplnej. Bez gazów cieplarnianych życie na planecie byłoby niemożliwe, tylko że ich stężenie jest teraz dwukrotnie większe niż 200 lat temu. I powodem tego nie jest emisja dwutlenku węgla przez glony w morzach i oceanach, lecz działalność człowieka. Taki wniosek sformułował Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) z 99% pewnością. Jesteśmy pierwszym pokoleniem ludzi, które oddycha powietrzem tak „bogatym” w dwutlenek węgla. To wątpliwy powód do dumy.

 

Ale jeżeli ta działalność to zaledwie kilka procent emisji, to skąd podwojenie stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze? Nie zgadza się matematyka.

Matematyka, fizyka i chemia zgadzają się. Cząsteczki CO2 mają bardzo długi okres „życia”. Od 120 do 150 lat – efekt kumuluje się. Jeśli popatrzymy na dane demograficzne, to 200 lat temu na świecie żył 1 mld ludzi, w tej chwili jest 7,5 mld, a za 30 lat będzie pewnie ok. 9 mld. Siłą rzeczy stanowimy dodatkowe obciążenie, bo potrzebujemy energii, żywności, wody pitnej, przestrzeni do życia, która coraz bardziej koncentruje się wokół megamiast, zamieszkiwanych przez 20–30 mln ludzi. Czeka nas zurbanizowany świat, co oznacza, że wyzwania adaptacyjne, energetyczne, transportowe będą zupełnie inne, prawdopodobnie znacznie większe.

 

Naukowcy są już zgodni, że praktycznie nie będzie możliwe powstrzymanie wzrostu temperatury na Ziemi, bez względu na wysiłki człowieka.

Naukowcy uważają, że przy takim stężeniu gazów cieplarnianych w atmosferze nie da się utrzymać wzrostu temperatury w granicach dwóch stopni. Zastanówmy się najpierw, co oznacza 2 stopnie różnicy średniej temperatury na powierzchni całej planety, wliczając obszary biegunowe, oceany, pustynie itd. Różnica temperatur między erą lodowcową, kiedy to nad Warszawą spoczywało kilka kilometrów lodu, a tym co mamy teraz wynosi ok. 50C. Wtedy było tylko o 5 stopni chłodniej, średnio na powierzchni planety.

Analizy IPCC pokazują, że system ziemskiego klimatu nie rozreguluje się nadmiernie, jeśli średnia temperatura nie wzrośnie powyżej 20C. Rozpatrujemy oczywiście bardzo bliską (w skali geologicznej) perspektywę najbliższych 100–200 lat. Jeśli to się uda, to uwzględniając postęp technologiczny, nowe techniki generowania energii elektrycznej, systemy transportowe itd., mamy szansę na stabilizację, o której mowa w celach konwencji.

Ze stosowanych modeli, ale także z obserwacji, które to potwierdzają wynika, że będą na Ziemi miejsca, gdzie temperatura podniesie się nieznacznie, ale i takie, gdzie wzrost ten będzie duży. Zmienia się rozkład opadów, przesuwają się strefy monsunu, co oznacza u jednych katastrofalne susze, a u innych powodzie.

A wracając do pytania, wielu badaczy twierdzi rzeczywiście, że ze sporym prawdopodobieństwem nie uda się powstrzymać wzrostu temperatury powyżej 20C. Najbardziej pesymistyczne scenariusze rozwoju (wykorzystania paliw, wylesiania itd.) grożą wzrostem o 40C, a nawet więcej i to w bliskiej perspektywie, kolejnego stulecia. Nie nastąpi to więc nagle i szybko (w skali ludzkiego życia), ale to średnia pociecha dla Ziemi, a przede wszystkim dla ludzkości. Nie rozmawiamy bowiem o przyszłości planety i zagrożeniach dla niej, ale o przyszłości gatunku ludzkiego. Planeta sobie poradzi, ale ludzie niekoniecznie. Przy takim wydawałoby się nieznacznym wzroście temperatury grożą nam bowiem nie tylko katastrofy naturalne (powodzie, susze, huragany). Lokalne wojny o surowce, o wodę pitną, dostęp do pastwisk, rozmaite epidemie, problem uchodźców klimatycznych mogą stać się kolejnymi plagami dotykającymi ludzkość.

Jeżeli mówimy dziś o tym, że potrzebna jest zmiana paradygmatu rozwoju gospodarczego, społecznego, to mówimy o tym, że ten, w którym funkcjonowaliśmy, a w którym funkcjonuje jeszcze wiele krajów, w tym krajów rozwijających się prowadzi donikąd.

 

Wróćmy do teraźniejszości. Czym zakończyła się polska prezydencja konwencji klimatycznej?

Pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie, jako kraj, skutecznie, odpowiedzialnie i bezstronnie przewodzić wielkiemu, skomplikowanemu procesowi globalnemu. Procesowi, który angażuje wszystkie kraje ONZ, uwagę wielu rządów i środowisk pozarządowych. To buduje naszą wiarygodność. W listopadzie 2013 skończył się COP19, a zaczęła się polska prezydencja w konwencji klimatycznej. Przez niemal cały rok, do 1 grudnia 2014 bardzo aktywnie wpływaliśmy na proces negocjacji. Braliśmy udział w kolejnych wydarzeniach, które zbliżały nas do konferencji w Limie, pod koniec ubiegłego roku i zbliżają nas do szczytu w Paryżu w grudniu tego roku.

Sukces Polski ma różnorodne implikacje, również i takie, że o Polsce i polskich kandydatach na różne funkcje w ONZ zaczęto rozmawiać poważnie. Wprowadziliśmy Polskę do ekstraklasy krajów, z którymi sekretarz generalny ONZ spotyka się kilka razy do roku (uczestniczyłem w ostatnich dwóch latach w sześciu takich spotkaniach), ekstraklasy krajów, które na telefon umawiają spotkania na bardzo wysokim szczeblu i mamy nadzieję w tej ekstraklasie pozostać.

Dzięki naszej aktywności podczas prezydencji konwencji klimatycznej nawiązaliśmy z państwami rozwijającymi się kontakty, których wcześniej nie mieliśmy, np. z krajami wyspiarskimi Pacyfiku, w tym z Nauru, które przewodziło grupie państw wyspiarskich, a z którym w listopadzie 2014 roku Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne. Kontakty z tymi krajami mają znaczenie i, jak już przetestowaliśmy, są bardzo pomocne również w kontekście innych spraw, które prowadzi polska dyplomacja w ramach ONZ.

 

Ważnym punktem polskiego dorobku było zaproponowanie i ustanowienie Trojki prezydencji klimatycznych.

Rzeczywiście. Polska, Peru i Francja wydały w Warszawie wspólne oświadczenie o współpracy, aż do COP w Paryżu. Trzy kraje wspólnie pracują na efekt, którego ukoronowaniem będzie porozumienie w Paryżu. Od tego, co osiągnęliśmy w Warszawie, w Limie, i jak wykorzystamy czas w 2015 będzie zależeć wynik konferencji w Paryżu. Trojka jest bardzo nowatorskim rozwiązaniem, niestosowanym wcześniej w konwencji. Polski pomysł bardzo spodobał się krajom – stronom konwencji, bo oznaczał kontynuację i spójność prac prowadzonych przez kolejne prezydencje. Natomiast dla Peru i Francji oznaczał wczesny dostęp do wszelkich tajników negocjacji i całej nazwijmy to „kuchni” prezydencji, rozpoczynając już od COP19 w Warszawie. Odebrali to jako dużą pomoc i wsparcie merytoryczne dla formułujących się dopiero w tych krajach zespołów przyszłych prezydencji.

Z punktu widzenia Polski istotna była też transparencja działań w ramach konwencji i przywrócenie zaufania do procesu negocjacji międzynarodowych, co z dużą satysfakcją muszę przyznać udało się nam osiągnąć. Pracując w tym duchu jest szansa, że porozumienie w Paryżu zostanie przyjęte w sposób przejrzysty, zgodny z regułami i przy akceptacji wszystkich stron konwencji. Bez wymuszania na ”słabszych” zgody przez ”silniejszych” graczy w procesie. Jedynie decyzje przyjmowane w ten sposób mają szansę na późniejsze faktyczne wdrożenie na poziomie krajowym, jak już mamy przykład z Protokołem z Kioto, czy w wielu innych konwencjach ONZ.

 

To oczywiście niezwykle ważne, że była to konferencja transparentna i uczciwa, podczas której wszyscy byli jednakowo ważni i nikt nikogo nie zapędzał do kąta, ale nie tylko w tym przejawiał się chyba sukces konferencji w Warszawie?

Warszawa była jedną z trzech najbardziej wartościowych, również jeśli chodzi o wyniki, konferencji stron konwencji klimatycznej. Sukces konferencji w Warszawie to największa od wielu lat liczba przyjętych decyzji, to porozumienie wsprawieWarszawskich Ram Mechanizmu REDD+. Mechanizm ten ma służyć finansowaniu ochrony lasów tropikalnych i przeciwdziałaniu deforestacji w celu redukcji emisji. Negocjacje w tej sprawie trwały 9 lat. W Warszawie ustanowiono także Warszawski Międzynarodowy Mechanizm Strat i Szkód(Loss and Damage), którego zadaniem jest wsparcie działań na rzecz ograniczania ryzyka, w tym poprzez działania adaptacyjne, organizacyjne, wymianę informacji oraz edukację. Skutki gwałtownych zjawisk klimatycznych w krajach rozwijających się, zwłaszcza wyspiarskich i krajach najmniej rozwiniętych można ograniczać nie tylko dzięki inwestycjom finansowym.

W Warszawie podjęto także decyzję odnośnieZielonego Funduszu Klimatycznego, którego zadaniem jest finansowanie działań na rzecz ochrony klimatu i ograniczanie emisji gazów cieplarnianych w krajach rozwijających się. Podczas szczytu w Warszawie rozpoczęto też, po raz pierwszy w historii konferencji stron, dialog z przedstawicielami biznesu i miast.Przedstawiciele państw mieli możliwość szukać wspólnej drogi przeciwdziałania zmianom klimatu z tymi, którzy w praktyce wdrażają decyzje polityczne, kierującymi największymi firmami oraz burmistrzami największych miast świata ze wszystkich kontynentów.

Najważniejsze dla przyszłości negocjacji było jednak przyjęcie w Warszawie decyzji o mapie drogowej dojścia do porozumienia w Paryżu. Uzgodniono, że to poszczególne strony samodzielnie określą swoje „kontrybucje” – cele klimatyczne na kolejne lata. Porządek odgórnie nakładanych, prawnie wiążących celów redukcyjnych (tak jak w Protokole z Kioto) został praktycznie zastąpiony systemem oddolnego określania przez państwa zobowiązań „kontrybucji", odpowiadających ich możliwościom i zaangażowaniu. Decyzja COP w Limie podkreśla to jeszcze mocniej.

 

Ale w Limie powiedziano, że nie będzie oceny tych „kontrybucji” ani monitorowania ich realizacji. Mogą się okazać jedynie zapisami na papierze.

Rzeczywiście nie zgodzono się na ocenę, ale kto dał prawo takiej oceny jednego państwa przez drugie. Dlaczego np. Chiny mają oceniać Islandię, a Malediwy Chiny.

Być może doniesienia prasowe, że Francuzi zaczynają mówić o Paryżu jako o miejscu, w którym zostanie zawiązana koalicja na rzecz klimatu (Paris Alliance) dobrze analizują rzeczywistość. Tak naprawdę musimy doprowadzić do rzeczywistego zaangażowania się wszystkich krajów, do tego, by plany rozwoju były planami rozwoju zrównoważonego, niskoemisyjnego, wykorzystującego odnawialne źródła energii, ale dającego jednocześnie szansę na zatrudnienie, na bezpieczny dostęp do żywności, do wody pitnej. Mówimy o podstawowych rzeczach.

 

Czyli nie będzie dokumentu o ograniczeniu emisji prawnie obowiązującego wszystkie kraje.

Osobiście uważam, że taki dokument powstanie i wprowadzi obowiązek opracowania w poszczególnych państwach polityk klimatycznych – strategii rozwoju niskoemisyjnego.  Żaden kraj nie będzie chciał być tym, który nie ma takiej strategii. Nadal będą sporządzane światowe raporty, będą dokonywane oceny luki emisyjnej, nadal będziemy analizowali jak się rozwijamy, jakie są koszty tego rozwoju. ONZ, OECD, organizacje pozarządowe nadal będą odgrywać kluczową rolę w formułowaniu diagnoz, wytycznych itd. Do tej pory sądziliśmy, i w tym kierunku były prowadzone negocjacje, że jakieś rozwiązania trzeba krajom narzucić. Filozofia, że wprowadzamy odgórną regulację, do której wszyscy muszą się dostosować nie sprawdziła się. Skuteczny może być tylko system, który szanuje odrębność i suwerenne decyzje każdego kraju. Chodzi o to, żeby stworzyć takie mechanizmy, które pozwolą wszystkim krajom przyjmować zobowiązania na rzecz klimatu i je realizować.

Po Warszawie i po Limie widać wyraźnie, że porozumienie paryskie będzie tworzyło warunki ku temu.

 

Oczywiście można założyć, że będzie duża niecierpliwość po stronie niektórych opiniotwórczych środowisk, zwłaszcza tych najbardziej radykalnie nastawionych, które powiedzą, że znowu rządy niewiele zrobiły, kolejny sukces bez pokrycia.

To może się okazać skuteczną formą nacisku, ale musimy zdać sobie sprawę, że nie będzie innego porozumienia i innego sukcesu. Osobiście uważam, że sukces mający podstawę, w decyzjach poszczególnych krajów zagwarantuje skuteczność działań, których nie wymusiłyby nawet najbardziej ambitne, ale narzucone odgórnie ograniczenia. Żaden kraj nie zgodzi się na jakiekolwiek ograniczenie suwerenności i narzucenie jakichkolwiek ograniczeń lub reguł, o ile nie zostaną one dobrowolnie i suwerennie przez dany kraj przyjęte. Najistotniejsze teraz jest doprowadzenie do pełnego udziału wszystkich krajów w globalnych wysiłkach, tak jak to zapisano w decyzjach COP z Durbanu, Warszawy czy ostatnio z Limy.

 

Ale co innego jest opracować politykę niskoemisyjnej gospodarki, a co innego ją realizować.

Dlatego w Paryżu musi zostać stworzony system zachęt i muszą zostać zapewnione środki na te zachęty. W tym kierunku idą negocjacje. Spodziewamy się, że w Paryżu zostaną stworzone ramy do tego, żeby prawnie wiążące decyzje poszczególnych krajów mogły być realizowane.

 

Jednak przyszła deklaracja wydaje się być bardzo „miękka”...

Może i tak. Ale najprawdopodobniej, będzie to jedyna możliwość na uzyskanie zgody wszystkich krajów dotyczącej kolejnych zobowiązań redukcyjnych. Na realnej partycypacji wszystkich stron zależy nam teraz najbardziej. I na świadomym i odpowiedzialnym podejmowaniu przez nich decyzji w ramach konwencji. Wszyscy musimy sobie zdać z tego sprawę, również koledzy z organizacji pozarządowych. Mają oni naturalny mandat do wyrażania zniecierpliwienia, czasem niezadowolenia, ale samo pokrzykiwanie na rządy, zwłaszcza na ministrów środowiska niewiele pomoże. Trzeba też ostrożnie dobierać formy wyrażania swoich poglądów. Akcja grupy działaczy Greenpeace na Płaskowyżu Nazca jest wyjątkowo złym przykładem. Trzeba edukować ludzi, społeczeństwa, trzeba pokazywać drogi rozwoju. Wierzę, że koledzy z organizacji ekologicznych mają mnóstwo dobrej woli, wiem że mają niezbędną wiedzę. Więcej energii, skierowanej na działania edukacyjne, może okazać się skuteczniejszą metodą walki o większe zaangażowanie państw, o powstrzymanie wylesiania, o zrekultywowanie części z 2 mld ha zdegradowanej zniszczonej przez człowieka gleby, która nie nadaje się pod uprawy, która nie jest naturalnym zbiornikiem dla opadów, która nie pochłania węgla.

 

Wróćmy do porozumień klimatycznych. Aby miały jakikolwiek sens muszą być podejmowane na poziomie globalnym. Teraz Unia Europejska jest osamotnionym liderem w tych działaniach.

Unia uważa się za lidera i pod wieloma względami jest liderem, nie zawsze osamotnionym...

 

To tak, ale przyjmuje jednak kolejne deklaracje, zobowiązuje się do coraz większej redukcji gazów cieplarnianych ryzykując utratą konkurencyjności gospodarczej na światowych rynkach.

Oczywiście porozumienia muszą być globalne, ale o czym już mówiłem zarówno politycy, jak i biznesmeni uświadamiają już sobie, że zakres tego, co można zrobić pod przymusem jest niewielki. Skuteczne może być tylko to, co robi się we własnym, dobrze pojętym interesie, co w perspektywie spowoduje wzrost konkurencyjności, obniżenie kosztów, tworzenie nowych miejsc pracy...

 

I nowy pakiet energetyczno-klimatyczny temu właśnie służy?

Na razie znamy tylko cele tego pakietu. Pakiet pojawi się wtedy, kiedy pojawi się propozycja legislacyjna.

 

Ale cele wymuszają pewne narzędzia ich realizacji...

Cele można osiągnąć dzięki różnym narzędziom. Jeszcze nie wiemy jakie to będą narzędzia. Myślę, że istniejące mogą nie wystarczyć. Być może trzeba będzie ustanowić nowe narzędzia, dać więcej swobody w ich wyborze państwom i regionom. Z raportów Europejskiej Agencji Środowiskowej wynika, że głównymi źródłami szkodliwych emisji są gospodarstwa domowe i transport. Może się okazać, że system ETS (handlu uprawnieniami do emisji), taki jaki znamy nie będzie wystarczający.

Wiemy, że nie da się osiągnąć standardów ochrony powietrza spalając głównie węgiel, podobnie nie da się zrealizować celów konwencji rtęciowej, zwłaszcza jeżeli chodzi o węgiel brunatny, a to jest podstawowe źródło emisji rtęci do atmosfery. Istnieją oczywiście techniki oczyszczania dymów z elektrowni, ale coraz ostrzejsze wymagania drastycznie podnoszą koszty. Musimy je dobrze policzyć. Często słyszymy, że energia z węgla jest tania. Warto sprawdzić jaki będzie jej koszt, jeśli doliczymy do ceny koszty opieki zdrowotnej, koszty szkód górniczych czy wypadków w kopalniach. Te ostatnie to często koszty najwyższe. O tym trzeba mówić, o tym, że węgiel niekoniecznie musi być paliwem przyszłości, bo będzie zbyt cennym surowcem, by go po prostu spalić. A jeśli chodzi o Unię Europejską to z całą pewnością chce i może stać się prekursorem nowego paradygmatu rozwoju.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Jacek Zyśk